TSUE zachował się bardzo racjonalnie, a wyrok był zaiste salomonowy w związku z czym straty banków będą dużo mniejsze i do tego bardzo rozłożone w czasie.
Końcówka września była na rynkach finansowych niepokojąca. W wielu krajach widać było spowolnienie gospodarcze (o tym niżej), ale z punktu widzenia inwestorów i całej gospodarki globalnej groźne było przede wszystkim to, że przed wrześniem złe dane makro były przyjmowane przez rynki stwierdzeniem „nie szkodzi, banki centralne pomogą”. Tym razem było inaczej, a to może zwiastować długotrwałą zmianę nastrojów.
Jeśli chodzi o dane makro, to w USA indeks ISM (menadżerów logistyki) dla przemysłu, spadł we wrześniu do poziomu najniższego od 10 lat. W Niemczech zamówienia przemysłowe spadły we wrześniu najmocniej od siedmiu lat. Gospodarka osuwa się tam w recesję.
Nic dziwnego, że Rezerwa Federalna (Fed) podjęła środki zaradcze, obniżając w tym roku stopy procentowe z 2,25 do 1,75% i nie wykluczając dalszych obniżek. Mniejsze pole manewru miał Europejski Bank Centralny (ECB). Przed wrześniowym posiedzeniem ECB stopy główne były na poziomie zerowym, a stopa depozytowa ujemna, ale bank starał się zrobić to, co mógł, obniżając stopę depozytową (z minus 0,4 do minus 0,5%) i zapowiadając ponowienie skupu aktywów do momentu, kiedy inflacja w strefie euro zbliży się do poziomu 2%.
W polskiej gospodarce zaczynamy powoli dostrzegać wpływ spowolnienia globalnego. Indeks PMI dla sektora przemysłowego w Polsce od października 2018 lokuje się poniżej poziomu 50 pkt (od oddziela rozwój od recesji) – w pobliżu sześcioletniego minimum. Publikowany przez Biuro Inwestycji i Cykli Ekonomicznych (BIEC) Wskaźnik Wyprzedzający Koniunktury (WWK) zanotował największy jednorazowy spadek od blisko czterech lat. Produkcja przemysłowa w czerwcu i w sierpniu w stosunku miesięcznym spadła. Polską gospodarkę będą podtrzymywały transfery socjalne, ale to oszczędzi nam poważnego spowolnienia tylko wtedy, jeśli na świecie nie zagości recesja.
Nasza giełda i rynek walutowy z niepokojem czekały na wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) w sprawie kredytów we frankach. Już 20 września zapowiedź ogłoszenia wyroku 3 października doprowadziła do dużego osłabienia naszej waluty, ale przed wyrokiem i po nim sytuacja się uspokoiła, a kursy wróciły do poziomów sprzed tej zapowiedzi.
Przed wyrokiem Związek Banków Polskich (ZBP) szacował koszt niekorzystnego dla banków wyroku na 60 mld złotych. Agencja ratingowa Moody’s twierdziła, że przekształcenie umowy o kredyt indeksowany do CHF w kredyt w złotych oprocentowany według stopy LIBOR oznaczałyby w najgorszym przypadku dla systemu bankowego koszt 20 mld złotych (1,5 razy większy niż zysk sektora za 2018 roku). Profesor Dariusz Filar szacował ten koszt na 35 mld złotych.
Jak widać, wyrok mógł poważnie zaszkodzić bankom, ale okazało się, że TSUE zachował się bardzo racjonalnie, a wyrok był zaiste salomonowy w związku z czym straty banków będą dużo mniejsze i do tego bardzo rozłożone w czasie. Owszem Trybunał zawyrokował, że jeśli umowa indeksowana (indeksowana, ale nie denominowana) do franków zawiera niedozwolone klauzule (o czym ma zadecydować polski sąd) to albo jest nieważna albo na wyraźne żądanie klienta może być kontynuowana.
Poza tym TSUE stwierdził też, że jeśli po usunięciu klauzul niedozwolonych umowa straci charakter walutowej „równocześnie podlegając stopie oprocentowania opartej na stopie obowiązującej w odniesieniu do tej waluty, prawo Unii nie stoi na przeszkodzie unieważnieniu tych umów”. Mówiąc po polsku, TSUE w zasadzie wykluczył, sytuację, w której usunięcie klauzul niedozwolonych zamieniłoby kredyt frankowy na złotowy z oprocentowaniem jak dla szwajcarskiej waluty (czyli ujemnym). A to właśnie byłoby bardzo groźne dla banków – poza tym całkowicie absurdalne i nielogiczne.
Jak widać, banki nie stoją na straconej pozycji. Nie wiemy ilu „frankowiczów” pójdzie do sądu, chociaż kancelarie prawnicze z pewnością będą intensywnie grupowały kredytobiorców do pozwów grupowych. Koszty dla banków mocno rozłożą się w czasie. Nie dziwi więc to, że zarówno Adam Glapiński, prezes NBP, jaki i Jerzy Kwieciński, minister finansów, nawoływali do zachowania spokoju, twierdząc, że nic groźnego się nie wydarzyło.
Co nas teraz czeka? Przede wszystkim na 10-11 października, kiedy to kontynuowane będą rozmowy USA – Chiny. Boris Johnson przystawił pistolet do głowy UE, przedstawiając swoją wersję umowy rozwodowej i dając UE czas do 11 października na jej zaakceptowanie. W Polsce dochodzi jeszcze 13 października, czyli wybory parlamentarne. Wątpię jednak, żeby ich wynik poruszył na dłużej rynkiem walutowym i rynkiem akcji.
Kontakt do autora:
Piotr Kuczyński
e-mail: piotrw.kuczynski@gmail.com
tel. +48 695 333 325
Towarzystwo Ekonomistów Polskich (TEP) krzewi wiedzę ekonomiczną i wyjaśnia zjawiska gospodarcze współczesnego świata, propagując poszanowanie własności prywatnej, wolną konkurencję oraz wolność gospodarczą, jako warunki rozwoju Polski. Zrzesza praktyków biznesu i teoretyków różnych dziedzin nauk ekonomicznych.